Ładna książka ma się dobrze

08-04-2011

Poniżej przedstawiamy fragment wywiadu z Danielem Mizielińskim (Hipopotam Studio) o bogatej tradycji książkowej grafiki w kraju, a także codzienności projektanta dawniej i dziś. Cały wywiad możecie przeczytać w najnowszym numerze TAKE ME który dziś oddaje się w wasze ręce:)

tekst: Sebastian Frąckiewicz
portrety: Zosia Zija i Jacek Pióro

ŁADNA KSIĄŻKA MA SIĘ DOBRZE

Polskie projektowanie książki przeżywa dziś renesans. Daniel i Aleksandra Mizielińscy, designerzy oraz ilustratorzy, postanowili przybliżyć źródła tego zjawiska. Stworzyli antologię 1000 polskich okładek, która zawiera subiektywny wybór najlepszych prac od 1900 do 1999 roku. O bogatej tradycji książkowej grafiki w kraju, a także codzienności projektanta dawniej i dziś rozmawiam z Danielem Mizielińskim.

JESTEŚ ZNANY Z HURTOWEGO KUPOWANIA STARYCH KSIĄŻEK W ANTYKWARIATACH. MASZ JESZCZE GDZIE JE TRZYMAĆ?

Daniel Mizieliński: Nasze mieszkanie ma tylko 40 m2., więc doczepiamy z Olą (Aleksandrą Mizielińską – przyp. red.) nowe półki.

ZAOPATRUJESZ SIĘ W JAKICHŚ SPECJALNYCH PUNKTACH W WARSZAWIE?

Mam trzy takie punkty. Wszystkie znajdują się koło naszego domu na Żoliborzu, mieszkamy niedaleko placu Wilsona. W jednym z nich panowie trzymają książki nie posegregowane, w kartonach i trzeba trochę się nagrzebać, żeby coś ciekawego znaleźć. Można tam jednak kupić naprawdę ciekawe rzeczy za dwa do pięciu złotych. W dwóch pozostałych antykwariatach wszystko ładnie stoi na półkach, ale towar bardziej dl a kolekcjonerów. Książki po 20-30 zł.

WASZA PUBLIKACJA 1000 POLSKICH OKŁADEK POWSTAŁA WŁAŚNIE NA PODSTAWIE TYCH KSIĄŻKOWYCH ZAKUPÓW?

Nie tylko. Nasza kolekcja to około jedna piąta wszystkich publikacji i dominuje w niej raczej literatura popularna.

Pozycje dziecięce pochodzą głównie od Grażyny Lange. Początkowo 1000 polskich okładek miała nie zawierać tytułów dla dzieci. No bo jak tu pokazać okładkę, nie prezentując ilustracji w środku? Potem doszliśmy do wniosku, że byłaby to zbyt duża luka.

SKĄD WZIĄŁ SIĘ POMYSŁ NA WASZĄ ANTOLOGIĘ?

Ponad rok temu trafiliśmy na książkę zawierającą siedemset okładek Penguina. Przeglądając ją doszliśmy do wniosku, że polskie okładki były w tym czasie równie dobre albo nawet lepsze. Tylko nikt nad tematem się nie pochylił. Zachwycamy się ciągle polską szkołą plakatu, temat został tak przerobiony, że wszyscy już nim rzygają. Przez to cały świat myśli, że w polskim projektowaniu niczego więcej nie odkryto. Chcieliśmy pokazać, że jest inaczej.

MIELIŚCIE JAKIEŚ SZCZEGÓLNE KRYTERIA DOBORU OKŁADEK?

Nie, wybór był zupełnie subiektywny, bez żadnego naukowego sznytu, bo my nie jesteśmy naukowcami, ale praktykami. Zrobiliśmy to celowo, zależało nam tylko na tym, żeby pokazać różnorodność polskiego projektowania. Poza tym wreszcie dotarła do nas moda na swego rodzaju wizualne antologie i opracowania, którą na Zachodzie zapoczątkował Phaidon czy Taschen. Stąd myślę, że trafiliśmy z naszą książką na dobry moment.

ANTOLOGIA ZAWIERA PRACE PONAD 300 PROJEKTANTÓW. KTÓRE NAZWISKA ZOSTAŁY PRZEZ OSTATNIE LATA ZAPOMNIANE, CHOĆ NA TO NIE ZASŁUGIWAŁY?

Umówmy się, że Tomaszewskiego czy Wilkonia w branży wydawniczej nie trzeba przedstawiać. Okazało się, że wybraliśmy dużo okładek Jana Borkiewicza, który wśród młodszych projektantów nie jest kojarzony. Poza tym Daniel Mróz…

NIEDAWNO UKAZAŁA SIĘ PRZECIEŻ JEGO MONOGRAFIA.

Reprintów Mroza nikt dziś jednak nie robi. Monografia to wyciągnięcie prac ilustratora z naturalnego kontekstu, jakim jest książka. Ta monografia ma pewnie bardzo niski nakład i trafi do wąskiego grona. A gdyby ktoś zrobił reprint Cyberiady z jego pracami – to byłoby coś! Książka ma większy nakład, dłużej się z nią obcuje, komuś ją pożyczamy. To zupełnie inny obieg.

A JAK DAWNIEJ WYGLĄDAŁA PRACA NAD PROJEKTEM KSIĄŻKI?

Kiedy w PRL-u Władysław Brykczyński był dyrektorem artystycznym w Czytelniku (a był w nim przez dwie czy trzy dekady) i dostawał zlecenie na projekt okładki, to nie istniało coś takiego jak projekty odrzucone. Wszystkie były realizowane. Projektant pracował w zaskakująco szybkim tempie. Na przykład dostawał rano zlecenie na cztery okładki do różnych książek do zrobienia na wieczór. Maciej Buszewicz wspomina, że gdy wraz z Lechem Majewskim projektowali płyty, musieli czasem zrobić kilkanaście okładek dziennie.

NO TO DZISIEJSI PROJEKTANCI NIE POWINNI NARZEKAĆ.

Nie powinni. Choć z drugiej strony prawie wszyscy projektanci Czytelnika byli zatrudnieni na etatach. Poza tym dziś okładka książki to owoc kompromisu pomiędzy projektantem, autorem, a działem promocji wydawnictwa. I prawdę powiedziawszy efekt takiego kompromisu jest na ogół taki, że nikt nie jest z niego zadowolony. W PRL o okładce decydował dyrektor artystyczny i kropka, jego zdanie było niepodważalne. Nawet autor nie mógł nic wskórać. Opowiem ci jedną anegdotę. Andrzej Heidrich projektował okładki do dzieł Melchiora Wańkowicza. Pewnego dnia Heidrich zapytał naszego słynnego reportera, jak mu się podobają te okładki. Na co Wańkowicz odpowiedział, że jak tylko ukazuje się jego nowy tytuł, to zrywa okładkę i zanosi grzbiet do introligatora. To, jedyna rzecz, którą mógł zrobić.

Zapraszamy po więcej na stronę TAKE ME!

Podziel się:

    Skomentuj!




    Menu Title